Zrobiło się chyba wystarczająco ciepło by wystawić nos za drzwi i nie zamarznąć lub przynajmniej nie nabawić się odmrożeń w przeciągu kilku minut. Sobota wydawała mi się dobrym dniem na spacer po okolicy. Włączyłem komputer, znalazłem kesza i twierdząc, że zrobię dodatkowo coś pożytecznego wziąłem mojego golden retrievera (taki pies przytulanka) na spacer. Kesz był dość nowy więc pomimo tego, że znajdował się w odległości 5 minut marszu od mojego domu jeszcze nie udało mi się go znaleźć.
Przypisanym miejscem teoretycznie był kościół NMP Wspomożenia Wiernych w Zalesiu Dolnym, jednak skrytka była ukryta w lasku 20 metrów dalej. Dodatkowo lasek jest miejscem spotkań lokalnych żuli więc był pełen najróżniejszego śmiecia (i jak w takim miejscu odnaleźć kesza?) Całe szczęście była jeszcze podpowiedź. W korzeniach drzew. Nadal musiałem przekopać się przez porozrzucane torebki foliowe, puszki po piwie... Gdy znalazłem jedną nieporwaną torebkę to zacząłem wrzucać do niej wszystko co było śmieciem, a nie było keszem. Niestety torebka szybko się zapełniła.
Dwie torebki później znalazłem. Tubka po tabletkach musujących okręcona taśmą izolacyjną z doczepionym drutem. To było to. Systematyczność w sprawdzaniu kolejnych drzew i usuwanie mylących odpadków opłaciło się, a zaraz po wrzuceniu śmieci do lokalnego śmietnika. Chodu do domu. Cieszyłem się, że nie wybrałem się nigdzie dalej. Prawie zaskoczyła mnie ulewa, a padało tak, że w ciągu minuty był bym cały mokry...